piątek, 28 czerwca 2013

Niniejszym meldujemy się zza wielkiej wody

Dolecieliśmy. To była najdłuższa podróż mojego życia, ale udało się. Świadomość, że Maurycek leci gdzieś zamknięty w luku pod pokładem, sam zupełnie, napawała mnie przerażeniem. Nigdy więcej nie zafunduję mu takiej rozrywki, o nie! Ale jesteśmy cali, ja chyba tylko dzięki ogromnej ilości wina, które namiętnie wypijałam na pokładzie, a Maurycek pewnie dzięki dawce leku uspokajającego. Chociaż słysząc jego miauczenie w Monachium podejrzewam, ze lek działał bardzo krótko :) Teraz aklimatyzujemy się, mąż troszkę pomęczy się z nami jeszcze, bo nie dość, że żona przechodzi jet lug to jeszcze i kot :) Zatem budzę się sobie około 4.00, a kiedy wreszcie uda mi się zasnąć ponownie to wtedy wstaje i zaczyna szaleć Maurycek, i tak na zmianę... W poniedziałek wielka przeprowadzka do naszego nowego mieszkanka i ponowna aklimatyzacja. Takie teraz mam życie na walizkach... Do usłyszenia jak już choć troszkę się zadomowimy. Trzymajcie za nas kciuki, bo wszystko, ale to wszystko zaczynamy od początku... Ściskam Was!